Bezsamochodzie

Odkąd jestem matką, postrzegam rzeczywistość nieco inaczej niż w czasach, kiedy beztrosko przemierzałam świat autostopem z gitarą na plecach i poczuciem, że mogę wszystko. Lata doświadczeń nauczyły mnie, że relaks to nie musi być moczenie dupy w Wine Glass Bay (owszem, kiedyś moczyłam), a rozrywka to niekoniecznie włażenie przez płot na koncert Rogera Watersa (tak, to też zrobiłam). Relaks to czasem wizyta u dentysty, podczas której nie dość że wygodnie siedzę, to jeszcze nikt ode mnie niczego nie chce, a rozrywka… no właściwie całe moje życie jest niezłą rozrywką. A miejscem najbardziej sprzyjającym skupieniu jest samochód.

Z radością powitałam po wakacjach powrót do mojej rutyny wożenia córki do szkoły muzycznej i wielogodzinne czekanie na nią na parkingu. Mój ukochany dwudziestoletni Mercedes Sprinter z łóżkiem, kanapą, stolikiem i przyciemnianymi szybami jest idealnym miejscem do pisania. Widok z okna jest spoko, bo pomimo bliskości ulicy jest zielono, a czasem przemknie lokalne ustrzyckie stado na wpół oswojonych jeleni. Do tego kawa z termosu, gorzka czekolada i 4,5h niezmąconego spokoju… Tak powstawały ostatnie poprawki do „KRUS&love”, tak powstały wszystkie dotąd napisane rozdziały mojej drugiej książki. Tak chciałabym napisać moje liczne planowane bestsellery, które w krótkim czasie uczynią mnie sławną i bogatą.

Tymczasem na drodze do szczęścia i samorealizacji stanął mi ostatnio kolektor ssący i klocki hamulcowe. Już od półtora tygodnia mój mobilny dom pracy twórczej stoi u mechanika, a ja… piszę w 33letnim Fordzie Escorcie mojego małżonka. Na bezrybiu i rak ryba, podobno. Zatem nie marudzę i choć drążek zmiany biegów uwiera mnie w łydkę a kierownica przesłania część ekranu, zabieram się za kolejny rozdział.

A żebyście nie myśleli, że piszę kosztem malowania, wrzucam kilka moich najnowszych obrazów, w których mierzę się z tematem światła. Podobnie jak w życiu. I nie chodzi mi o światła samochodowe tym razem.

Przewijanie do góry